Sobotnie popołudnie spędziliśmy bardzo aktywnie... Najpierw odbyła się Masz Św. w malutkiej, ale jak zawsze przytulnej kaplicy, po czym udaliśmy się do namiotu, gdzie mogliśmy wspólnie pograć w piłkę lub ringo. Nie zabrakło także jazdy bryczką oraz jazdy na koniach. Pogoda dopisywała nam, a chmurki trzymały krople deszczu na uwięzi, aby nic nie zakłóciło naszej zabawy. Wieczorem jak nakazuje wieloletnia tradycja naszej wspólnoty, rozpaliliśmy ognisko i w otoczeniu dźwięków gitary, pałaszowaliśmy kiełbaski, zagryzając je chlebem i ogórkiem (bez garniturku, czapki i sandałków). Jak komary rozpoczęły swoje polowanie, zwinęliśmy nasz bufet szwedzki i udaliśmy się do internatu. Tam niestety już czekał znany od dziecka rytuał: siusiu, paciorek i spać, a Paszczacy mieli kompetencje rozszerzone o Paszczakowisko:.
W niedzielę natrafiliśmy na obchody Dnia Woźnicy. Z tego tytułu uczestniczyliśmy w uroczystej Mszy Św. oraz oglądaliśmy pokazy klaczy, skoki ogierów przez przeszkody oraz inne konkurencje jeździeckie. Mogliśmy także pograć w piłkę w olbrzymim namiocie. Mimo przewrotnej pogody, zabawa udała się, wszystkie konie zaprezentowały się bez zarzutu, podobnie jak my:...
Niestety zawsze musi przyjść moment pożegnania. To, co dobre szybko się kończy, jak to mówią. Musieliśmy powiedzieć pa, pa i wsiąść do autokaru, jadącego do domu, z nadzieją, że jeszcze tu wrócimy za rok.

Marta Frydrychowska